wtorek, 19 listopada 2013

Pieśń miecza - Bernard Cornwell


Liczba stron: 528
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy ERICA
OCENA: 8/10

"Pieśń miecza" jest czwartym tomem przygód Uhtreda Ragnarsona. Jak dotychczas każdy tom był doskonalszy od poprzedniego. Jest to swego rodzaju fenomen, ponieważ sami przyznacie, taki zabieg jest rzadko spotykany. Z reguły towarzyszą  nam cykle, których kontynuacje są słabsze, nie zaspokajając naszych oczekiwań. Jak będzie z "Pieśnią miecza"?


Główny bohater cyklu, jak na tamte czasy, jest już mężczyzną w sile wieku, a jego doświadczenia bitewne zachwycają niejednego Sasa. Uhtred liczy sobie 28 wiosen. Jego życie nie uległo diametralnym zmianom, choć zależy jak kto rozumie to słowo. Pan Bebbanburga odbicie swojej rodowej twierdzy odłożył w czasie, poświęcając się na służbę królowi Alfredowi, a także na wychowywanie dzieci wraz z duńską małżonką Giselą. 

Wydawać by się mogło, że mieszkańcy Wessexu (oraz innych okolicznych królestw) są uwolnieni od najazdów ludzi Północy. Takie rozumowanie było całkiem uzasadnione. Duńczycy zostali pokonani, bądź schrystianizowani. Nie przewidziano jednego: Norwegów! Na ich czele stali szalenie niebezpieczni bracia Siegfrid i Erik Thorgilsonowie. Ich pierwszym celem stał się Londyn, ważny punkt handlowy, który należał do Mercji. W wyniku takiego obrotu spraw Alfred nie zamierzał zwlekać i postanowił odbić miasto. Oczywiście za sprawą Uhtreda Ragnarsona. Nie miał pojęcia, że mniej więcej w tym czasie jego poddany został obwołany królem Mercji, a przybysze postanowili się z nim zbratać i wziąć w swe posiadanie cały Wessex. 
Czy Uhtred zdradził swego króla? Czy plany Thorgilsonów zostaną zrealizowane?

"Pieśń miecza" na dzień dzisiejszy jest ostatnim tomem przygód Uhtreda wydanym w Polsce. Skłamałbym, gdybym powiedział, iż cieszy mnie taka sytuacja. Postać Uhtreda spodobała mi się niesamowicie. Jego charakter, postawa, spontaniczność jest niesamowita i diablo skuteczna. Czwarty tom nie zmienił niczego. Nadal mamy do czynienia z tym samym Ragnarsonem. Oj, mała korekta. Z PRAWIE tym samym Uhtredem. Na moje oko pan Bebbanburga nieco złagodniał. Stał się wyraźnie dojrzalszym człowiekiem. Widać to szczególnie przy postawie wobec księży. Czytelnicy "Wojen Wikingów" z pewnością zauważyli, iż potępiał ich na każdym kroku. Tutaj jego działania są bardziej opanowane. 

Całość jak zawsze porywa czytelnika. Tę część czytało mi się najszybciej. Nadal zastanawiam się dlaczego. Liczba stron nie powinna mieć (i nie ma) większego znaczenia. Akcja pędziła niczym struś na wybiegu. Zwroty akcji? Były. Szkoda, że tylko na początku i na końcu. "Pieśń miecza" nie jest powieścią tak wymagającą jak poprzedniczki. Jest po prostu słabsza. Czytanie jej sprawiło mi wiele radości, humoru, ale zabrakło mi większej ilości konfrontacji religijnych, brutalności, dramatu. Czwarty tom został z nich opróżniony czyniąc książkę bardziej przystępną dla większej ilości czytelników, co nie specjalnie mi się spodobało.

Nie oznacza to jednak, że Cornwell "spartaczył" robotę. Kolejny tom cyklu to nadal kawał świetnej literatury i śmiało będę go polecał. Zawsze i wszędzie. Moje oczekiwania były wysokie, liczyłem na jeszcze doskonalszą książkę Cornwella, na jeszcze lepszą kontynuację. Nie udało się. Wspaniała passa została zatrzymana. Tak czy inaczej nie mogę się doczekać kontynuacji pt. "Płonące ziemie". Liczę, że ukaże się na początku przyszłego roku.

Zapraszam także do zapoznania się z poprzednimi tomami cyklu!

2 komentarze: