Liczba stron: 200
Wydawnictwo: Lubelskie
OCENA: 10-/10
Po tego typu literaturę sięgam bardzo rzadko. No dobra, praktycznie wcale. W końcowej fazie liceum dałem sobie spokój z lekturami, uważając to za stratę czasu, a to właśnie wtedy przeważała literatura wojenna. Konsekwencją tego czynu jest mój brak rozeznania i wiedzy w klasyce tego rodzaju literatury, a zwłaszcza z naszego kraju. Za dokształcanie mnie wzięła się moja dziewczyna. Za jej sprawą powolutku nadrabiam to co powinienem przeczytać. Prezentowana dzisiaj książka jest takim numero uno. Zapowiadała się rewelacyjnie. Zobaczmy jak to wyszło w ostatecznym rozrachunku.
"A my żyjemy dalej..." to relacja pobytu autora we lwowskim więzieniu, życia w obozie na Majdanku oraz początkowych dni w wolnym Lublinie. Zakrzewski z niesamowitą dokładnością i bogactwem opisowym przedstawia funkcjonowanie obozu od wewnątrz. Najpopularniejsze opisy dotyczą zazwyczaj Oświęcimia. O całej reszcie (jak właśnie Majdanek) mamy powierzchowne pojęcie. Wiemy, że istniały i w większości przypadków na tym nasza wiedza się kończy.
Stwierdzenie, iż Majdanek był brutalnym miejscem byłoby zbyt delikatne. Po tej książce, przedstawionej okrutności, bestialstwie esesmanów i większości "pracowników", chyba nic nie powinno mnie zdziwić. 3/4 całości aż kipi od przemocy. Metody katowania przechodzą ludzkie pojęcie. Jeśli ktoś myśli, iż istnieje jakaś granica w traktowaniu siebie nawzajem to jest w błędzie, a ta książka skutecznie ją zniszczy.
Jan Zakrzewski w genialny sposób opisuje wydarzenia, realia tam panujące, z czego większość dotyczy jego osoby. Od roku '42, aż do likwidacji obozu żył w niewoli. Początkowo było to więzienie, gdzie nie było mowy o jakiejkolwiek prywatności. Małe cele były kilkukrotnie przepełnione. Panował wieczny ścisk, brak swobody ruchu i ciągłe życie w niewiedzy. Nie wiadomo było za co się tam przebywa, kiedy nadejdzie koniec męki, a co najważniejsze kiedy nastąpi kolejne, nic nie wnoszące "przesłuchanie", zakończone katowaniem.
Rok '43 to już obozowe tortury. Ofiary niemieckiego reżimu nawet nie myślały o tym, aby dożyć dnia następnego. Takie myślenie doprowadzało do zguby, ba, jakiekolwiek myślenie związane z marzeniami mogły mieć śmiertelne skutki. Najważniejszą kwestią było myślenie o dniu dzisiejszym i unikanie patroli. Nigdy nie było wiadomo, co esesmanowi strzeli do głowy. Autor książki kilkukrotnie dostał odpowiedź na to pytanie. Niestety była ona koszmarna, nieraz ocierał się o śmierć przez kaprys Niemców.
"A my żyjemy dalej..." jest fantastyczną książką swojego gatunku i nie tylko! Czytając ją smutek jest naszym ciągłym towarzyszem. Nie sposób odgonić od siebie negatywnych myśli, nie sposób zżyć się z ofiarami hitlerowców. Pozycja ta to także emocjonalny wachlarz, krążący od skrajności w skrajność. Gdy Jan Zakrzewski powracał do zdrowia, jego, bądź współwięźniów, samopoczucie rosło w górę, nie dało się nie cieszyć z nim. Warto także wspomnieć o jego harcie ducha. Po tym co przeżył niejeden już na początku zwątpiłby w swoje siły i posunął się do pochopnych decyzji. Jak stwierdził sam autor, gdyby nie jego silna chęć życia nie dożyłby końca wojny i dłużej. To ona trzymała go przy życiu, to ona dała mu wiele sił. Warto o tym pamiętać, kto wie co nas czeka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz