Liczba stron: 576
Wydawnictwo: Galeria Książki
OCENA: 7-/10
Galeria Książki zasłynęła w Polsce bestsellerowymi książkami autorstwa Trudi Canavan. Australijka podbiła serca wielu czytelników naszego kraju. Jej powieści były bardzo wciągające, a przy tym mało wymagające. Tym razem wydawnictwo postanowiło przybliżyć nam twórczość kolejnej przedstawicielki z Australii. Nie spotkałem się nigdy wcześniej z tym nazwiskiem, pomimo tego, iż "Królewski wygnaniec" nie jest debiutem.
Akcja rozgrywa się na kontynencie Dłoni, na którym mieszczą się królestwa Koalicji Denova. Jest ich siedem, a najważniejszą rolę odgrywa Penraven, którą rządzi dynastia Valisarów. Koalicja zapewnia wieczysty pokój. Każde z królestw robi co chce, jednak starają się tworzyć jeden organizm, a o niespodziewanym ataku nie ma mowy. Ten stan rzeczy zostaje zniszczony przez najeźdźców ze Stepów. Ich okrutny wódz Leothar kroczy zwycięską ścieżką. Nic nie jest w stanie przerwać wojennej hegemonii. Król Brennus wie, że Penraven także zostanie podbite, a jego rodzina brutalnie zamordowana. Klęska była murowana. Wobec tego król zaplanował wiele wydarzeń, które powinny przywrócić dynastię Valisarów na tron Penraven. Celem nadrzędnym jest ochrona jego pierworodnego syna, dwunastoletniego Leonela, przed barbarzyńcami, oraz ukrycia sekretu dotyczącego Uroku Valisarów. Spełnienie ich nie będzie takie proste. Leothar jest bardzo inteligentnym i brutalnym władcą. Wie, że ma szansę na unicestwienie całej dynastii. W jaki sposób? To nie ma najmniejszego znaczenia. Byle skutecznie.
Motyw podbitego królestwa i księcia na wygnaniu jest już strasznie oklepany, między innymi właśnie w literaturze fantastycznej. Pozory mówią nam, że nie znajdziemy w niej nic szczególnego. Tak też jest przez pierwszą połowę książki. Akcja płynie całkiem przyzwoicie, a postęp fabularny jest oczywisty. Czy możemy być czymś zaskoczeni? Owszem. Autorka zdecydowała się na ukazanie niezwykłej brutalności. Jeśli myślicie, że ta książka jest typową baśnią w stylu Canavan to niestety muszę Was rozczarować.
Z czasem, a więc po mniej więcej połowie książka zaczyna zaskakiwać, bawić i nie pozwala nam od niej odejść. Tempo przyspiesza drastycznie. Jakby tego było mało, zostajemy świadkami licznych dworskich intryg, oraz pojawienia się bardzo interesującego i niespotykanego rodzaju magii.
Bohaterowie to niestety słabsza strona "Królewskiego wygnańca". Spodobała mi się w dużej mierze tylko jedna postać, a mianowicie Leothar. Tyran swoimi decyzjami szokuje, zniechęca, obrzydza, jednak jego wizerunek wydaje się być tylko maską. Pod nią kryje się człowiek o którym bardzo mało wiemy, a z czasem zyskuje naszą sympatię, wywołując u czytelnika stertę pytań, wśród których dominuje pytanie "kim on tak naprawdę jest?". Cała reszta wydaje się być kartą papieru. W moim mniemaniu są płytcy, szablonowi, nieatrakcyjni. Nie sądzę jednak, że są źli. Kilkoro z nich zyskuje moją sympatię, ale o żadnym z nich nie jestem w stanie powiedzieć "tak, Ty gościu jesteś ekstra".
McIntosh pisze w bardzo prosty sposób. Nie znajdziemy wyszukanego słownictwa. Całość jest prosta i mało wymagająca. Niezłe fantasy w czystej postaci. Spodziewałem się troszkę więcej. Otrzymałem coś na co warto zwrócić uwagę. Pierwsze wrażenie poszło w niepamięć. Druga połowa nabiera rozpędu, tym samym robiąc mętlik w głowie czytelnika, stawiając przed nami wiele pytań, wprowadzając sporo ciekawych i obiecujących wątków. Warto sięgnąć po "Królewskiego wygnańca". Coś czuję, że każda kolejna część tej trylogii będzie tylko lepsza!
Drugi tom faktycznie jest lepszy :) Do mnie dotarł wczoraj trzeci i w przyszłym tygodniu zabieram się za lekturę :)
OdpowiedzUsuńJuż sam jego początek mnie wbił w łóżko! :)
UsuńOhoho. Czekam na recenzję. :)