środa, 28 sierpnia 2013

Tancerze Burzy - Jay Kristoff


Ilość stron: 448
Wydawnictwo: Uroboros
OCENA: 8/10

Gdy ujrzałem tę książkę, wiedziałem, że się nie zawiodę. Od zawsze uwielbiałem japońskie klimaty. Tamtejsza kultura, tradycje, obyczaje, z których wielu mogłoby brać przykład. Po prostu musiałem zdobyć "Tancerzy Burzy", a widok lśniącej katany przesądził sprawę. Krótka notka na tylnej okładce utwierdziła mnie w entuzjastycznym przekonaniu. Zawód po przeczytaniu byłby koszmarem. Czy warto ryzykować? Nienawidzę tego robić. Nienawidzę czegoś żałować... ale co mi tam. Wóz albo przewóz.


Yukiko jest szesnastoletnią mieszkanką Shimy, należącą do klanu Kitsune, czyli Lisa. Jej świat jest skażony produkcją lotosu. Cała technologia (bronie, pociągi, maszyny) opiera się na tej roślince. Mieszkańcy wyspy i jej ekosystem są od niej uzależnione. Każdy kącik Shimy jest zanieczyszczony oparami. Nie lepiej ma się ludność, która nie stroni od zażywania lotosu w formie narkotyku. Pan i władca to shogun Yoritomo. Jego rządy opierają się na własnych zachciankach, a także na wojnach i walce w gaijinami. Aby osiągnąć swoje cele, Yoritomo potrzebuje pomocy stworzenia o nazwie arishatora, powszechnie uważanego za wymarły, acz legendarny gatunek. Co w nich jest takiego niesamowitego? Są tygrysami burzy (pół tygrysa, pół orła) zrodzonych z samego Raijina, boga błyskawicy. Lata temu ich przeznaczeniem była współpraca z ludźmi. Niestety w wyniku rozpowszechnienia lotosu więź została zerwana, a arishatory postanowiły wieść życie pośród burz.

Shogun pragnął zwyciężyć gaijinów właśnie przy pomocy legendarnego stworzenia, stając się tym samym Tancerzem Burzy. W tym celu wysłał na (bezsensowną z pozoru) misję odnalezienia bestii wspaniałego łowcę Masaru, będącym tym samym ojcem Yukiko. Kompania kierowana kodeksem Bushido nie mogła odmówić, choć cel był w teorii nieosiągnalny. Tygodnie podróży nie dały żadnych efektów, a nasi bohaterowie byli zrezygnowani i bez pomysłu na dalsze działania. Aby ich pech osiągnął apogeum, los przeciwstawił im okrutną burzę. Wbrew temu co mogłoby się wydawać, ta burza była zbawienna, ponieważ w jej środku pojawiła się arishatora. Decyzja kompanii była natychmiastowa i okrutna, bez siły złapanie bestii było niemożliwe. Bogowi błyskawic nie spodobał się taki obrót spraw, a jego karą dla nich okazało się zesłanie gromu w statek. Katastrofa skończyła się dobrze tylko dla Yukiko i... arishatory!
Jak potoczą się losy głównej bohaterki i tygrysa burzy? Dlaczego te stworzenia zostały uznane za wymarłe? Jak na taki rozwój wydarzeń zareaguje shogun?

Jay Kristoff nie przejmuje się brakiem wiedzy czytelników. Wrzuca nas w wir wydarzeń, otaczając niesamowitą ilością japońskiej terminologii dotyczącej kultury, tradycji, życia codziennego, bogów. Zapewniam, że warto przez to przejść. Taki chaos może panować jedynie przez pierwsze sto stron. To właśnie w nich autor chce nam wytłumaczyć cały mechanizm fabularny. Warto zaznaczyć, że wyszło to całkiem dobrze.

Na szczęście nie trwa to długo. Część druga i trzecia książki to już istne arcydzieło. Kristoff wspaniale panuje nad językiem. Nie jest on ani trudny, ani łatwy. Zadziwia swoją lekkością, a momentami wprawia w osłupienie dojrzałością. Auto wspaniale odnalazł się w obcej kulturze, a wplecenie jej do fabuły wyszło po mistrzowsku. Od razu rzuca się w oczy ogrom wiedzy autora na ten temat.

Moje zdanie na temat książki podwyższają barwne i rozbudowane opisy. Są one bardzo zrozumiałe, pełne barw. Dzięki nim z łatwością potrafimy się odnaleźć w sytuacji, a nasz umysł tworzy piękne pejzaże, perfekcyjnie obrazują miejsca i przebieg pojedynków oraz wygląd zewnętrzny i wewnętrzny bohaterów. No właśnie... bohaterowie. Obok początkowego chaosu jest to kolejny minus ekscytującej powieści. Od początku miałem z nimi problem, ponieważ odróżnienie jednego od drugiego przychodziło mi z niezwykłą trudnością. Wydawali mi się płytcy, szarzy, bezbarwni... oraz bez pomysłu. Mam nadzieję, że Kristoff się poprawi w kolejnym tomie przygód Yukiko.

Tak czy inaczej "Tancerze Burzy" mnie zachwycili. Książka nie jest bez wad, ale która pozycja literacka ich nie ma? Wspaniała fabuła, barwne opisy, ciekawy język  i kultura wschodnia. Jeśli ktoś z Was czegoś takiego szuka, to wydaje mi się, że już nie musicie. To wszystko znajdziecie w książce Jay'a Kristoff'a. Zapewniam, iż warto wydać na nią trochę pieniędzy. Zwróćcie dodatkowo uwagę na okładkę. Jest boska!
Gorąco polecam!

Recenzja ukazała się również na portalu literatura.juventum.pl

2 komentarze:

  1. O rany! I jak tu się nie skusić :D Swoją drogą, moje serce okładka również podbiła od samego początku.

    OdpowiedzUsuń